Większą część życia pan Aleksander Klimczak spędził w podróży. Pracując na statkach opłynął prawie cały świat, był na wszystkich kontynentach oprócz Antarktydy. Lubił zwiedzać, poznawać nowe miejsca i kraje, doświadczać różnych zapachów, kolorów. Od dzieciństwa przyzwyczajony do zmian i przeprowadzek: urodził się w Toruniu w 1949 r., a kiedy skończył roczek, rodzice podjęli decyzję o przenosinach do Bydgoszczy. Później, już samodzielnie, jako młody człowiek przyjechał do Szczecina, aby podjąć pracę w PŻM. Od 1970 r. jego portem rodzinnym jest to samo miasto, a od czterdziestu lat prawy brzeg Odry. To tu pan Aleksander ożenił się i wychował syna. Jedynak zapewne w genach odziedziczył zamiłowanie do podróży, bo osiadł w Holandii.
Zlicznych wyjazdów pan Klimczak przywoził pamiątki, które dzisiaj stanowią ozdobę jego niewielkiego mieszkanka na osiedlu Słonecznym. Na regałach meblościanki, za szkłem stoją również przedmioty z dawnych czasów otrzymane w spadku po rodzicach. Między nimi znajduje się przedwojenna, granatowa waza, na której bardzo zależało też obydwu braciom pana Aleksandra. Naczynie nie jest obecnie używane, podobnie jak nie są wykorzystywane na co dzień przepisy ze starej książki kucharskiej po babci ze strony mamy Stanisławie, pt. „Uniwersalna książka kucharska z ilustracjami i kolorowemi tablicami”, nagrodzonej na „Wystawie Hygienicznej” w Warszawie w 1910 r.
Za życia zmarłej dwa lata temu żony kilka razy próbowali w domu robić dania według dawnych receptur, ale, jak żartuje pan Klimczak, składniki i sposób przygotowania „są zbyt bogate, jak na dzisiejsze czasy”, mało kto obecnie je „raki w sosie” na śniadanie… Książka była więc od zawsze traktowana raczej jako ciekawostka i miła pamiątka rodzinna. Pan Aleksander bardzo o nią dba. Niedawno oddał do konserwacji i po naprawie w pracowni renowacyjnej w Książnicy Pomorskiej, kiedy to wzmocniono okładki i uzupełniono brakujące stronice, publikacja wygląda jak nowa.
Wśród przedmiotów stojących na półkach są także te kupowane przez żonę, kiedy mąż był w rejsie: Jest piękny wazon z zielonego szkła z przezroczystym uchwytem, poniemiecka patera na owoce oraz kilka kryształów. Porcelanowych filiżanek z fabryki w Chodzieży, które też pozostały po zmarłej, pan Aleksander używa do zaparzania kawy i herbaty.
Z innych ważnych pamiątek, którymi szczyci się pan Klimczak są zdjęcia z papieżem, Janem Pawłem II, wykonane podczas audiencji w Watykanie w 1989 r.
Zapytany, z czego jest najbardziej dumny, pan Aleksander odpowiada bez wahania, że z kolekcji siedmiu klaserów ze znaczkami, które zbierał od dzieciństwa przez ponad 30 lat. Przez ten czas zgromadził wielką ilość pięknych egzemplarzy zarówno stemplowanych, jak i niestemplowanych. Do dzisiaj zachwyca się nimi i uważa, że „polskie znaczki są przepiękne”. Bardzo chciałby przekazać zbiory w dobre ręce komuś, kto doceniłby ich wartość i urodę, ale ubolewa, że natrafia na brak zainteresowania i że „obecnie nie ma mody na znaczki”.
Pan Klimczak szuka również nowego właściciela dla pokaźnego księgozbioru dzieł Józefa Ignacego Kraszewskiego oraz encyklopedii i słowników. Ma w planach oddać całość jakiejś instytucji polonijnej na Wschodzie, szuka kontaktu, na razie bezskutecznie.
Pan Aleksander jest pogodnym, towarzyskim człowiekiem. Należy do kilku szczecińskich stowarzyszeń skupiających seniorów: Uczestniczy w zajęciach Uniwersytetu III wieku, jest aktywny w Związku Emerytów i Rencistów, odwiedza klub na Prawobrzeżu. Ostatnio, po dwudziestoletniej przerwie, powrócił też do gry w brydża. Dwa, trzy razy w tygodniu spotyka się ze znajomymi na partyjce, bierze nawet udział w turniejach.
O czym marzy? O przeprowadzce na Podlasie. Uwielbia wschodnie rubieże Polski. Jest zachwycony tamtejszą tradycyjną architekturą drewnianą, serdecznością ludzi. Pewnie nie spełni już swojego pragnienia, bo uważa, że „starych drzew się nie przesadza”, ale kiedy tylko może pakuje się i wyrusza w tamte strony na wycieczki objazdowe z biurem podróży „Maria”.
Pan Klimczak, mimo sentymentu, jaki ma do posiadanych pamiątek, najchętniej pozbyłby się wszystkiego i wyjechał. Z pokładu statków zszedł 13 lat temu i nie tęskni za powrotem na morze, ale męczy go konieczność wycierania kurzu, życie pośród „skorup”. Być może ciągle odzywa się w nim natura globtrotera, który większą część życia spędził w podróży.